Old Whiskey
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Forum RPG


You are not connected. Please login or register

Początek jakiegoś dziwnego fantasy ;D

Go down  Wiadomość [Strona 1 z 1]

1Początek jakiegoś dziwnego fantasy ;D Empty Początek jakiegoś dziwnego fantasy ;D Pon Mar 04, 2013 9:43 pm

Gość


Gość

Prolog.
Nawet najstarsi nie pamiętają początku tego wszystkiego. W pewnym momencie w przeszłości lodowce roztopiły się, a z nieba zaczął padać ulewny deszcz. Powstał wszechocean, nadeszła nowa era piractwa. Jedynym ośrodkiem życia i jednocześci największym suchym lądem była Aridonna, zwana również Starym Światem. Podlegało jej jeszcza kilka ocalałych wysepek – miejsca zamieszkania najbogatszych rodów. Władcą Aridonny był młody, bo niespełna 30-letni William Pasquesi. Człowiek despotyczny, arogancki, który nawet nie stara się tłumić swojej agresji. Dba tylko o utrzymanie tronu i swój osobisty interes. Mieszkał w ogromnym pałacu z czarnego marmuru w samym środku Aridonny, otoczony ogrodami urządonymi z wielkim przepychem, gdzie poddani mogli do woli spacerować i grzać się w blasku jegokrólewkiejmości.

Od zarania dziejów ludzie posiadali salomeny. Salomena była nieodłączną częścią duszy każdego człowieka, dzieki której mógł się przemienić w zwierzę, które najbardziej odpowiadało jego charakterowi, bądź, coraz częściej, wykonywanej pracy. Osoba będąca w postaci salomeny w momencie śmierci nigdy nie dozna prawdziwego zbawienia i jej dusza po wieczne czasy będzie błąkać się po świecie żywych.
Już nie raz ludzie używali swojej drugiej natury do prowadzenia wojen, jednak ostatnie słowo zawsze należało do czystości, dobra i prawdy.


Rozdział 1.

Na dziobie statku, w świetle księżyca można było dostrzec samotną postać. Jej krótkie, rdzawoczerwone włosy powiewały na wierze, który robił się coraz silniejszy. Zbierało się na sztorm. Postać obróciła się i wraz ze stukiem obcasów przeszła przez pokład. Jest to młoda kobieta o oczach tak zielonych, niczym dojrzewająca w słońcu trawa, ubrana w czerwono-czarny kostium przylegający do ciała, a za nią powiewał płaszcz z wyhawtowaną wielkią, trupią czaszką i skrzyżowanymi piszczelami. Przy biodrach drgały dwie, idealnie ostre katany, w każdej chwili gotowe do walki.
Kapitan Leonessy Rosaline de Lacous skierowała się w stronę swojej kajuty na zasłużony odpoczynek po ciężkim dniu żeglugi. Jednak wiedziała, że jeżeli pogoda się pogorszy będzie to kolejna nieprzespana noc. Usiadłszy przy solidnym, drewnianym biurku i wzięła do ręki dziennik pokładowy, aby spisać wydarzenia dzisiejszego dnia. Lampa naftowa, podwieszona pod sufitem, niebezpiecznie chybotała się nad jej głową, ale pani kapitan jakby tego nie zauważała. Spokojnie stawiała literkę za literkę, słowo za słowem, nierównym, zamaszystym pismem. Nagle od strony sterburty uderzyła ogromna fala i krzesło, na którym siedziała panna de Lacous przewróciło się, łamiąc sobie nóżki, lecz kobieta w ostatniej chwili odskoczyła w bok, rozbryzgując atrament na papierze. Z hukiem zamknęła dziennik i zirytowana wyszła z powrotem na pokład.
Nie minęło nawet kilka minut, a na zewnątrz pogoda gwałtownie się pogoroszyła. Lał deszcz, a w oddali widoczne były pierwsze błyskawice. Huk fal i gromów wzmagał się z każdą sekundą.
-Math! Jak sprawy maja się u góry?!-krzyknęła do chuderlawego mężczyzny z zaczątkami siwizny siedzącego na bocianim gnieździe i rozpaczliwie trzymającego się masztu, na którego czubku powiewała piracka flaga. Math trzesącą ręką uniósł tylko kciuk w górę.
Nie żeby Rosaline jakoś spacjalnie zależało na poszczególnych ludziach, w końcu to tylko nędzne szczury wykonujące rozkazy. Chociaż zdarzały się wyjatki, niektórych członków załogi traktowała jak rodzinę, lecz był to zaszczyt, którego dostępowali tylko wybrani. Bądź co bądź w okresie największych i najobfitszych rajdów pirackich nie mogła pozwolić sobie na straty. Każde ręce do pracy są dobre.
Złapała za rękaw jednego z chłopców biegnących z linami, aby przywiązać działa.
-Przyprowadź resztę!-pchnęła go w kierunku zejścia pod pokład, gdzie na porozwieszanych pod sufitem hamakach spali z reguły piraci. Teraz panował tutaj chaos, krzątali się w poszukiwaniu różnych części garderoby, jednak nie trwało to dlugo i już byli gotowi na rozkazy.
Pani kapitan co kilka minut wykrzykiwała stosowne wskazówki, nieraz graniczące z groźbą. Załoga wykonywała swoje zadania, co chwila łapiąc się czego popadnie, bo wielkie fale zalewały pokład statku. Tymczasem Rosalie stanęła przy sterze, zgrabnie manewrując jednostką w narastającym sztormie, chociaż nie bez wysiłku. Kiedy czuła, że mięśnie odmawiają jej posłuszeństwa wyrósł, jakby spod ziemi, mężczyzna o długich błond włosach związanych czarną bandaną. Mimo dojrzałego wieku błękitne oczy nie straciły młodzieńczego wigoru i nadal miał na twarzy ten sam szatański uśmieszek, ale za to jaki urokliwy.
-Wyprowadzamy Leonessę z burzy, pani kapitan?-spytał Victor Donate, pierwszy oficer, przejmując ster.
W przeciągu kilkunastu minut zdołał wydostać statek ze sztormu, aby nieoczekiwanie wpaść wprost w ramiona mgły, wyglądajacej w świetle księżyca jak płynne srebro. Teraz oboje musieli się skupić i wysilić wzrok, aby nie narazić się na kolizję z innym statkiem, czy wystającymi tu i ówdzie skałami.
Nagle w oddali Rosaline dostrzegła dziwne światełko, które szybko się do nich zbliżało. Kapitan i jej zastępca wymienili zaniepokojone spojrzenia. Z mgły wynurzył się średniej wielkości trójmasztowiec. Na dziobie miał namalowane dwa skrzyżowane, złote miecze - symbol Królewskiej Marynarki Aridonny. Pani kapitan dyskretnie uniosła rękę, co oznaczało, że piraci mają trzymać broń w gotowości. Lecz na tamtym statku na pozór nie było żywej duszy. Gdzieniegdzie siedziały tylko białe albatrosy i wpatrywały się w załogę Leonessy czarnymi, jak dwa węgielki, ślepiami. Jednak po chwili rozległ się odgłos kroków i z mgły wyłonił się mężczyzna o krótko przystrzyżonych włosach i szarych, niczym zalegająca wokoło mgła, oczach, które wpatrywały się w Rosaline z nieukrywaną satysfakcją.
-Kapitan de Lacous, cóż za miła niespodzianka.-odparł Silvano Vettra, adminał marynarki królewskiej.
W ułamku sekundy przemienił się w wilka polarnego i jednen skok wystarczył, aby znalazł się na drugim pokładzie, tuż przy Rosaline. Powróciwszy do swojej człowieczej formy ucałował kobietę w oba policzki.
-Nic się nie zmieniłaś Rose. Wciąż łatwo cię podejść.
-Podejść? Zaletą mojej załogi jest ciągła gotowość do ataku. To twój statek wzbudza niepewność, Silvano. Nie zdziw się, jeżeli przez zwykłą pomyłkę pójdziesz na dno.
-Moja droga, jestem na to za sprytny, a Albatros za silny. Zresztą, zawsze ci mówiłem: W górze odajdziesz prawdę.
Kobieta spojrzała na masz królewskiego statku. Powiewała na nim piracka flaga. Admirał Vettra był jednym z najbardziej zaufanych ludzi Pasquesi'ego, ale jednoczeście pirackim szpiegem w jego szeregach. Został wychowany przez matkę Rosaline, więc siłą rzeczy stali się przyszywanym rodzeństwem. Silvano nigdy nie zapomniał, że to właśnie piratom, a zwłaszcza rodowi de Lacous zawdzięcza życie. Przygarnęli go pod swój dach, mimo że był synem bogatego mieszczanina na usłygach aktualnego wtedy króla. Równie dobrze mogli zostawić go na pastwę rekinów, lub pozwolić zdechnąć z głodu, lecz nie. Wykazali się niezwykłą szlachetnością i dobrocią serca. Tak stał się jednym z nich. Jednak potęga tego rodu została zniszczona przez królewską armię. Silvano i Rose zostali sami na świecie. Każde poszło w inną stronę, lecz oboje przysięgi zemstę.
Pani kapitan zwróciła się do swojego pierwszego oficera.
-Panie Donate, niech pan wypłynie na zwiady.-uśmiechnęła się lekko, jednak dość sztywno i oficjalnie. Nie pozwalała sobie, aby jej ciaśniejsze relacje z niektórymi członkami załogi wpłynęły na resztę.
-Aj-aj, kapitanie!-odparł i stanął na burcie, po czym wskoczył do wody zamieniając się w locie w wielkiego żarłacza białego.
Mgła powoli opadała i statek mógł zacząć płynąć własnym rytmem. Na Albatrosie zaczęła się krzątać załoga, aby nie zboczyć z kursu, ani nie uderzyć Leonessy, a tymczasem Rose zaprosiła brata do swojej kajuty na szklaneczkę rumu.


***

W korytarzach Czarnego Pałacu prowadzących do sali tronowej panowała cisza. Nikt z zewnątrz nie miał prawa wstępu do budynku, prócz kilku ludzi ze służby, doradców króla oraz najznakomitszych gości.
Dało się tylko wychwycić cichy szelest czterek szybkich łapek i dojrzeć tuż przy posadzce nikły, prawie niedostrzegalny cień zbliżający się do komnaty. Siedział w niej król William na swoim bogato zdobionym tronie. Przez sklepienie w postaci szklanej kopuły wpadały promienie słońca oświetlające całe pomieszczenie. Wtem wbiegła mała, czarna myszka zamieniając się w ruchu w piękną kobietę ubraną w złotą, satynową suknię. Jej kruczoczarne włosy opadały lekkimi lokami na ramiona i plecy. Dygnęła lekko przed Pasquesi'm.
-Znaleźliśmy to o co prosiłeś, panie.
-Pokaż.-zarządał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Był to mężczyzna o muskularnej budowie ciała, mięśnie odznaczał się po jego królewską szatą. Miał chłodne, lazurowe oczy i śnieżnobiałe włosy sięgające za ramiona. Przypominał bardziej mitycznego boga aniżeli człowieka z krwi i kości.
Kiedy kobieta podała mu kawałek pergaminu uśmiechnął się tryumfalnie.
-Dobra robota, Heidi.
Na papierze narysowana było podłużna, prawdopodobnie szklana fiolka z tajemniczym płynem wewnątrz. Dookoła naczynia narysowane były symbole w nieznanym języku.
-Drugi pergamin jest już w drodze?
-Przed chwilą został wysłany, mój panie.-skinęła głową Heidi Viera, jednocześnie kuzynka jak i doradca króla.
-Możesz odejść.-mruknął William.
Kobieta zniknęła w ciemnym korytarzu, a wtedy on zaczął marzyć co może zyskać dzięki temu skrawkowi papieru.

***

Kapitan Leonessy wraz z całą załogą i swym bratem u boku wkroczyła do Białej Tawerny mieszczącej się na Wyspie Śmierci. Oczywiście wyspa była całkowicie bezpieczna, przynajmniej dla piratów, gdyż wysłannicy króla szybko zaczęliby pływać z rybkami. Jedynymi gośćmi z tamtych rejonów był Silvano i jego załoga - wszyscy zamaskowani piraci, którzy odgrywali swoje role dla wyższych celów. Co niektórzy uważali, że są tak zwanymi podwójnymi agentami, ale przez lata współpracy ten pogląd mocno się utarł i admirał Vettra cieszył się dużym uznaniem wśród gości Białej Tawerny. Tawernę nazywano tak, aby w pewnien sposób odciąć się od Aridonny. Z czasem stała się odpowiednikiem Czarnego Pałacu i miejscem spotkań najznakomitszych kapitanów i ich załóg.
Ten piracki lokal prowadziło podstarzałe małżeństwo, państwo Calley. Pan Calley stał za barem zajmując się jednocześnie nalewaniem trunków jak i rozmową z gośćmi, a jego żona wraz z pięcioma urodziwymi córkami, odzianymi w dość skąpe i niewiele zasłaniające stroje, krążyła między stolikami.
Przybycie Rosalie wywołało na sali ciche pomruki. Wszyscy czuli wobec niej respekt, a nawet się jej bali. Powszechnie wiadomo, że charakter odziedziczyła po ojcu, który zawsze postawił na swoim i stanowczą ręką trzymał ster. Jednak kobieta niewiele się tym przejmowała i spokojnie przeszła przez całą długość sali, co jakiś czas pozdrawiając któregoś z kapitanów ręką, aż do stołu opatrzonego tabliczką z nazwą Leonessa. Zamówiła każdemu ze swoich piratów kufle pełne ich ukochanego rumu i nie czekając ani chwili dłużej zaciągnęła Silvano i Victora do jednego z bocznych pomieszczeń, oddzielonych od głównej sali ciężkimi kotarami, gdzie można było spokojnie porozmawiać.
-Rose, nie byłaś tak podekscytowana od czasu, gdy w wieku 9 lat miałaś dostać swoje pierwsze katany.-uśmiechnął się lekko admirał Vettra, siadając na solidnej, drewnianej ławie, nie spuszczając wzroku z kobiety.-Co się dzieje?
-Chwila.-mruknęła, po czym zwróciła się do brata-Załóż to i nie odzywaj się zbyt często.-podała mu maskę, podobną do karnawałowych.
Silvano chociaż zdziwiony to nic nie odpowiedział, a zrobił to co kazała.Tymczasem Rosaline wpatrywała się wyczekującym spojrzeniem w lekko poruszającą się kotarę oddzielającą salkę od gwaru tawerny. Nagle do środka wleciał wielki orzeł. Widać było, że ma już swoje lata, bo jego wypłowiałe pióra sterczały każde w inną stronę. Zwierzę przysiadło na pustym krześle, by po chwili przemienić się w mężczyznę dobiegającego do wieku sędziwego, o siwych włosach i zmęczonych życiem oczach.
-Panowie, przedstawiam wam Louisa.
-Czego ten szczur lądowy tutaj szuka?-odezwał się Victor, więc Rosaline skinęła głową na Louisa, dając do zrozumienia przestraszonemu staruszkowi, że może się odezwać.
-Pani kapitan, pani wybaczy, że się spóźniłem, jednak ledwo umknąłem w skarbcu przed Heidi, a gdy ponowiłem poszukiwania nie mogłem znaleźć drugiego pergaminu. Albo go zniszczono, albo... Albo ona go zabrała.-podał kobiecie pergamin identyczny z tym, jaki miał w swoich łapach Pasquesi.
-Co to jest?-spytał się Victor z zainteresowaniem pochylając się nad dziwnymi symbolami.
Rosaline uśmiechnęła się z satysfakcją, chociaż zakorzenił się w niej dziwny niepokój, że William w tej chwili również może studiować ten pergamin. Kto wpadł na tak durny pomysł, aby mapę naszkicować w dwóch kopiach?
-Ja chyba wiem co to jest...-powiedział powoli Silvano-Słyszałem legendy, ale nie sądziłem, że to może być prawda. Jesteś pewna, że to nie jest falsyfikat, albo, że ten tutaj robi sobie z ciebie durne żarty?-wskazał na Louisa, któremu trzęsły się ręce.
-Daj mu spokój, ufam mu, przynosi mi wieści z pałacu od kilku lat. Równie dobrze to ty mógłbyś być oszustem.-spojrzała się na brata z nieukrywaną złością.
-Przestańcie...-Victor wywrócił oczyma-Może mi ktoś w końcu powiedzieć o co chodzi?
-Słyszałeś legendę o Wodzie Przemiany?-spytała się Rose.
-Jak chyba każdy. Gdy się ją wypije to można zmieniać swoje salomeny jak się chce, a nawet przemienić się w ogień, wodę, ziemię czy wiatr. Tylko mi nie mów, że to mapa na Tajemniczą Wyspę, bo nie uwierzę. Przecież to nawet na mapę nie wygląda!
-Właśnie, w tym cały problem. Może i ta legenda jest prawdą, ale i tak mamy tylko rysunek z jakimiś dziwnymi znakami.-mrukął Silvano.
Rose skinęła na Louisa, który zrozumiał, że ta część spotkania nie jest już dla niego przeznaczona. Wstał na tyle szybko na ile pozwoliły mu przemęczone stawy i ukłonił się.
-Praca z panią, pani kapitan, to prawdziwa przyjemność.-powiedział i opuścił pomieszczenie.
-Pani Calley! Byłaby pani tak miła i przyniosła mi świecę.
-Oczywiście, pani kapitan. Już się robi.-kobieta zniknęła na krótką chwilę, po czym wróciła trzymając w ręku palącą się świecę. Położyła ją na stoliku i szybko się oddaliła.
-Czy wy uważacie, że bym was tutaj ściągała, gdybym nie wiedziała jak ją odczytać?
-Odszyfrowałaś wskazówkę?-spytał Silvano, w jego oczach widoczne było niedowierzanie.
-Jaką znowu wskazówkę?-wtrącił się Victor, który jako jedyny nie czuł się wtajemniczony w ten cały cyrk.
-Gdy gwiazda zabłyśnie słabym płomieniem ukażą się wyspy i droga do nich, lecz uważaj wędrowcze, by twój zapał nie był zbyt wielki, gdyż ostanie ci się ino proch.-wyrecytowała Rose, która znała tą krótką frazę od dziecka.-Jak wiecie już mój ojciec chciał odnaleźć Tajemniczą Wyspę. Przez kilka miesięcy studiowałam jego dziennik i dopiero niedawno odkryłam o co w tym wszystkim chodzi.-uśmiechnęła się tajemniczo.
-Moi drodzy, proszę podnieście pergamin łapiąc go za dwa końce.-poleciła, a mężczyźni zrobili to bez zawahania, czekając na rozwój sytuacji.
W tym czasie Rosaline dopiła powoli swój rum, wytarła szklankę serwetką leżącą na stole i położyła naczynie na świece, uważając by nie odciąć dopłwu tlenu i by płomień nie zgasł. Victor i Silvano spojrzeli po sobie, a Rose tylko tajemniczo się uśmiechała.
-Dzisiaj będziecie świadkami odkrycia sekretu, nad którym piraci głowili się przez lata.
Podłożyła zakryty szkłem płomień pod pergamin i w tym momencie ujrzeli zbiorowisko różnych, nieregularnych kółek, kresek, jakiś dziwnych znaków. Wszystko układało się w całość...
-Mapa! To naprawdę jest mapa! Rosaline jesteś cudowna.-Victor spojrzał na nią z nieukrywanym podziwem.
-Dziękuję. W sumie to zasługa mojego ojca i jego ostatniego wpisu w dzienniku. - odparła dziewczyna. -Większość dotyczyła załogi, wyposażenia statku, osprzętu... Dopiero na końcu zwrócił się do mnie. Chociaż nie było tam daty to myślę, że napisał to w przeddzień ataku na nasz statek. "Rose teraz jesteś zbyt mała, aby to zrozumieć, lecz pamiętaj: ogień i szkło będą twoimi przyjaciółmi na drodze do przemiany."
-A dobra, mądra Rosie odszyfrowała o co mu chodzi.-powiedział Silvano.
-Ten okrągły znak symbolizuje Tajemniczą Wyspę.-wskazała na owalny kształ na samej górze.
-Powiedz mi tylko po co tutaj ta butelka?-spytał Victor.
-To kompas.
-Kompas?!-wyrzyknęli obaj ze zdziwienia.
-Przecież to by było za proste. Według tego musimy po prostu płynąć na północ.-mruknął Silvano.
-A czy będziesz przeczesywał całą północ w poszukiwaniu jednej, nie za dużej wyspy? Nie, musimy mieć dokładne współrzędne.
-I pewnie zaraz nam powiesz skąd je wziąć?-odezwał się Victor.
-Na każdej z pięciu pozostałych wysp są wskazówki jak dopłynąć na następną.
-Czyli, żeby dopłynąć do tej jednej jedynej musimy zaliczyć po drodze jeszcze kilka mniejszych?-stwierdził Donate, który słynął z tego, że usta mu sie nie zamykały. Gadał nawet przez sen.
-Dziwne dobranie słów, ale tak, musimy...-zaczęła Rose, lecz przerwał jej Silvano.
-Musimy tylko odnaleźć tę pierwszą wyspę, nic trudnego, naprawdę...-odparł z sarkazmem.
-Braciszku nie doceniasz mne. Znalazłam tę wyspę. Nawet więcej, wy również.
Mężczyźni patrzyli się na nią z wyczekiwaniem, a ta cicho i krótko się zaśmiała.
-Jedynym symbolem, który odszukałam w starych słownikach to ten.-wskazała na zawijas na dole mapy.-Oznacza on nadzieję.
-Nie znam żadnej wyspy, która miałaby w nazwie nadzieję.-odezwał się Silvano, któremu powoli cierpły ręce od trzymania ich w takiej pozycji.
-Kiedyś istniała tawerna Nadzieja założona przez hrabinę Liu Liu. Była to oczywiście piracka tawerna, w której co roku organizowano spotkania nasławniejszych kapitanów, którzy wybierali spośród siebie komandora, króla kapitanów. Dzisiaj już ten urząd istnieje tylko w legendach, niestety. Podczas ostatniego w historii zebrania wybuchła awantura, podobno ktoś oszukiwał, nie znam szczegółów. Bądź co bądź tawerna została zdewasotwana i zamknięta. Przez długie lata była ruiną. Aż w końcu zabrała się za nią rodzina Calley.
-Tawerna Nadzieja to Biała Tawerna?!-zszokowany Victor wypuścił z rąk pergamin, który Silvano szybko zwinął.
-Na to wychodzi.




Rozdział 2.

-Jak to nie pozwoliła ci zostać?! Kpisz sobie ze mnie?! Najpierw zanosisz jej coś tak cennego jak mapę do Tajemniczej Wyspy, a ona tak po prostu cię wyrzuca?-Pasquesi wydzierał się na biednego Louisa, który trząsł się stojąc na środku sali tronowej.
Wiedział, że jest za stary na podwójnego agenta. Trzeba było wysłać kogoś młodego, a nie jego. On nie miał w sobie już tego wigoru, który jest w tym potrzebny.
-Williamie, słychać cię w całym pałacu. Zostaw tego biedaka.-do sali tronowej weszła starsza kobieta, ubrana w powłóczystą, dzianinową suknię wyglądającą jak lejące się złoto-De Lacous jest specyficzną kobietą, nie pozwoliłaby byle komu słuchać swoich słów.
Christeene Pasquesi przeszła obok Louisa, dając znak, aby wyszedł, po czym podeszła bliżej do swojego syna.
-Po co ci wiedzieć jak odczytać mapę? Ważne, że de Lacous zapewne już ją rozszyfrowała. Doprowadzi nas do Tajemniczej Wyspy i to zupełnie nieświadomie.
-Skąd możesz to wiedzieć?!-krzyknął król, wstając z tronu-Nie mam zamiaru polegać na tych plugawych piratach. Jestem królem i moim świętym prawem jest posiadanie tego co zechcę, matko.
-Jednym z przymiotów króla powinna być cierpliwość. Okaż jej trochę tej sytuacji, a na pewno nie pożałujesz.
William patrzył się na matkę wzrokiem pełnym niechęci, lecz koniec końców zajął miejsce z powrotem na tronie. Wiedział, że Christeene ma w pewnym sensie rację. On nie miał pojęcia jak rozszyfrować mapę, brak wskazówek i współrzędnych doprowadzał go do pasji. W tym wypadku trzeba tylko czekać i podążać za piratami, których tak nienawidził. Za piratami, którzy odebrali życie jego ukochanej Marii.
Przymykając oczy nadal widział ją żywą. Spacerowała wśród ogrodów, uśmiechała się tajemniczo i nadawała sens jego egzystencji. Dzięki tej kruchej, uroczej istocie był kochającym małżonkiem, synem, miłosiernym władcą. Piraci, a konkretnie Bernard de Lacous, odebrał jej życie. Napadł jego letnią rezydencję, kradnąc nie tylko skarby należące do królestwa, ale także wbił sztylet w serce ukochanej Marii. Był to przypadek, kobieta znalazła się w środku bitwy, całe zdarzenie rozegrało się w przeciągu kilku sekund i już młoda królowa osuwała się w ramionach Bernarda. Gdyby nie pycha obu panów zapewne by żyła. Klingi obu mieczy zderzyły się, rozpoczynając pojedynek, który wygrał William, a de Lacous umarł z honorem, mimo że splamił swój miecz niewinną krwią.
Od tamtego czasu król William Pasquesi nie był tym samym miłosiernym władcą. Stał sie despotyczny, mściwy, zachłanny. Odsuwał od siebie przeszłość nie chcąc cierpieć. Obiecał zemstę. Śmierć głowy rodziny de Lacous była tylko początkiem. Później w nieszczęsliwym wypadku zmarła jego żona, a tak naprawdę została utopiona przez królewskich najemników. Została tylko piękna Rosaline, która najpierw doprowadzi go do celu, a później zostanie zgładzona.
Otrząsnął się ze swych rozmyślań, kiedy do sali wkroczył admirał Vettra. Ukłonił się matce William’a, po czym zwrócił się do niego.
-Witaj, miłościwy panie. Raportuję, iż królewskie wody jak i obszar wokół nich jest czysty. Piraci jakby pochowali się do swoich nor.
-A czy znalazłeś statek tej całej de Lacous?
-Niestety nie, mój panie. Jednak cały czas na wodzie pozostały jednostki szukające tejże piratki.
-Dziękuję, admirale. Spisuje się pan doskonale i postanowiłem trochę pana odciążyć z obowiązków. Proszę poznać naszego gościa – kapitan Ian Drascovic. – wskazał ręką na wejście do sali tronowej, gdzie pojawił się mężczyzna, brunet, a jego twarz przecinała głęboka blizna. Miał na sobie ciemnozielony mundur, a z ramion spływał ku podłodze ciężki płacz. Silvano patrzył się na przybysza ze spokojem, lecz w środku szalał ze złości. Ian Drascovic był kapitanem Łowcy, od lat zajmował się znajdowaniem i zabijaniem piratów. Rosaline może była szybka, sprytna i inteligentna, lecz Drascovic może być sporym utrudnieniem w drodze ku Tajemniczej Wyspie.
-Mój panie, to zaszczyt służyć pod banderą Królewskiej Marynarki.-Ian skłonił się przed władcą, po czym potrzedł do admirała Vettry podając mu rękę.-Wiele o panu słyszałem, jestem rad, że możemy w końcu się poznać.
-Ja również.-odparł chłodnym głosem Slivano, który najchętniej chwyciłby za swój rapier i przedziurawił mężczyznę.
-Od dziś będziecie działać razem.-oznajmił William-Macie wytropić Leonessę, nie dać się zauważyć i siedzieć jej na ogonie.

Gość


Gość

Władcą Aridonny był młody, bo niespełna 30-letni William Pasquesi. Człowiek despotyczny, arogancki, który nawet nie stara się tłumić swojej agresji. Dba tylko o utrzymanie tronu i swój osobisty interes. Mieszkał w ogromnym pałacu (...)
Pomieszałaś coś czasy ^^

Postać obróciła się i wraz ze stukiem obcasów przeszła przez pokład. Jest to młoda kobieta o oczach tak zielonych, (...)
I znowu Wink

Spokojnie stawiała literkę za literkę, słowo za słowem, nierównym, zamaszystym pismem.
Literkę za literką ^^

Kobieta spojrzała na masz królewskiego statku.
Maszt.

Przygarnęli go pod swój dach, mimo że był synem bogatego mieszczanina na usłygach aktualnego wtedy króla.
1) Usługach
2) Może byłoby lepiej "minionego króla", albo "tamtejszego"? Albo w ogóle napisać "na usługach króla [PRZYDOMEK], który panował w tamtym czasie w Aridonnie".

Każde poszło w inną stronę, lecz oboje przysięgi zemstę.
Poprzysięgli ^^ I może lepiej byłoby napisać, że "Mimo iż każde poszło w swoją stronę wciąż łączył ich wspólny cel: żądza zemsty."

Przybycie Rosalie wywołało na sali ciche pomruki. Wszyscy czuli wobec niej respekt, a nawet się jej bali. Powszechnie wiadomo, że charakter odziedziczyła po ojcu, który zawsze postawił na swoim i stanowczą ręką trzymał ster.
Tu aż cisnęłaby się jakaś anegdotka! Samo odziedziczenie charakteru jeszcze niczego nie dowodzi, biorąc pod uwagę, że Rosalie jest kobietą. Może przejęła po ojcu jakieś konkretne sposoby karania nieposłuszeństwa?

Jednak kobieta niewiele się tym przejmowała i spokojnie przeszła przez całą długość sali, (...)
To teraz mój prywatny komentarz: Nie przejmowała się? Ja bym się szczerzyła w duchu jaka muszę być zajebista, że ludzie się mnie boją Cool

-Daj mu spokój, ufam mu, przynosi mi wieści z pałacu od kilku lat. Równie dobrze to ty mógłbyś być oszustem.- spojrzała się na brata z nieukrywaną złością.
Albo "obejrzała się", albo "spojrzała".

Ukłonił się matce William’a, po czym zwrócił się do niego.
Jeśli imię/nazwisko nie kończy się samogłoską nie potrzeba apostrofu Wink

Ian skłonił się przed władcą, po czym potrzedł do admirała Vettry podając mu rękę.
Podszedł.

Powiem tak: interpunkcja, interpunkcja, interpunkcja! Wymienianie i poprawienie tu każdego pojedynczego przypadku zajęłoby tylko sporo czasu, a i tak wiele by z tego nie wynikło, więc lepiej zrobię, jesli wyjaśnię ci to jednym konkretnym przykładzie:

-Praca z panią, pani kapitan, to prawdziwa przyjemność.-powiedział i opuścił pomieszczenie.
Bez kropki. Dlaczego? Po wszelkie wyjaśnienia odeślę cię tutaj: http://artefakty.boo.pl/viewtopic.php?p=2096&sid=8b7d0d1a16990a5e5d929606572d7a4f#p2096

Poradziłabym ci też, jeśli Word nie koryguje twoich literówek, byś skorzystała z pomocy przeglądarki, która przed wysłaniem odpowiedzi chętnie oferuje sprawdzenie pisowni Wink Myślę też, że optycznie ładniej wyglądałoby gdybyś robiła odstępy po myślnikach ^^


Co do reszty... Przyznam szczerze, że początek wydał mi się dość drętwy. Postanowiłam się jednak nie zrażać, bo sama nie umiem pisać do opowieści wstępów, które zaciekawiłyby czytelnika. Dobrze zrobiłam, bo w miarę rozwoju akcji coraz bardziej wkręcałam się w fabułę. Właściwie twoje opowiadanie od razu przywołało mi na myśl "Złoty kompas". Salomeny jako alternatywa dajmonów. Ostatecznie jednak ta "część duszy człowieka" nie odgrywa roli dokładnie takiej jak dajmona w powieściach Pullmana, więc dalszą część opowiadania przeczytałam bez skojarzeń ze "Złotym kompasem".
Nie rozumiem tylko jak to możliwe, że Silvano - ech, urzekło mnie to imię <3 - jest podwójnym agentem? Skoro był obecny na zebraniu wraz z Rosaline i Donate, a uwadze Louisowi nie umknęła jego obecność, to jak może opowiadać królowi, że nie znalazł statku swej "siostry"? Nie wiem, czy to mnie coś umknęło, czy wniknęła tu z jakiegoś powodu niespójność, ale sprawdź to Wink
Swoją drogą William jest tym złym, a ty podsyłasz czytelnikom okoliczności łagodzące! No nie... Już miałam obrać stronę piratów, a ty tu współczucie dla króla wymuszasz, no wiesz! ^^
Nie no, tak naprawdę nie pozostaje mi nic, jak tylko zachęcić cię do kontynuowania historii i poprawy interpunkcji! ;D

Powrót do góry  Wiadomość [Strona 1 z 1]

Similar topics

-

» Na sam początek
» Plac

Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach