61 (+2+1) + 2*5 = 74 > 50
Pies Roberta złapał trop, podprowadzając ich wszystkich pod jakąś norę. Rodet w tym czasie bawiła się z tym drugim, smyrając go za uszami. Pies tropiący szczeknął, a zaraz potem widząc poruszenie drugiego jego kompana, zawinął się ogonem w tamtą stronę, smagając jego końce twarz Rodet, aż kobiecie się kichnęło. Pobiegł za tropem w ślady drugiego kundla.
- Och! - zawołała kobieta powstając do pionu i otrzepała suknię z kurzu. No cóż... mówi się trudno. Koniec zabawy. Odprowadziła psa spojrzeniem i podeszła do swojego konia opierając na siodle ręce. Oparła na strzemieniu stopę czółenek na niskim obcasiku, i poprawiła suknię wspinając się do góry. Zaplątała się jednak w fałdy materiału, nie tracąc przy tym klasy, bo kiedy tak zeskoczyła zręcznie na ziemię zakręcając się wokół własnej osi, odkręcając jednocześnie z posplątywanej ze spódnicy halką, wydawała się mieć przy tym dużo zabawy.
- Mną się nie przejmujcie - zaśmiała się i wzięła wodze konia podprowadzając go w stronę nory. Tam oparła się na kolanach, wyginając plecy w lekki łuk i zajrzała do norki, z której wyszedł mały lisek, poruszając śmiesznie noskiem. Kobieta przypatrywała mu się z zachwytem i znów ukucnęła, a zaraz potem poprawiając fałdy sukni, klęknęła na ziemi, próbując zwabić do siebie zwierzaka swoją dobrodusznością, bezpośredniością i szczerością. Bo czy nie powinno to budzić jego zaufania?