<- dom Emmy
Huk wybuchu było słychać i w zachodniej dzielnicy, gdzie mieszkała panna Scott. Zbudziła się i spanikowała, że to Frost dobija się do jej drzwi, sięgnęła po dubeltówkę, która ostatnio kupiła (znaczy, zaraz zaznaczę w temacie odpowiednim, że to zrobiła) i doskoczyła do drzwi. Zamiast głupawego uśmiechu Ramsaya jednak wypatrzyła w oddali pomarańczową łunę bijącą z centrum. Sięgnęła więc szybko po płaszcz, ubrała buty i zamknąwszy porządnie drzwi pobiegła zobaczyć co się dzieje. Była tam szybciej, niż jakikolwiek dziennikarz. Wstydźcie się, nieroby.
- Olaboga! - zapłakała widząc co płonie. Jej miejsce pracy! Jej kuchnia! Jej miejsce, w którym czarowała z przyprawami! - Boże przenajświętszy, Jezusie Chrystusie, Apostołowie wszyscy! - aż się posmarkała. Musiała, musiała pomóc w gaszeniu! Co tam się stało, na Boga, na Boga i Bozię!
Skoro Ruchard był zalany w trzy pały, to zapewne plątały mu się nogi bardziej niż Charlie'mu Chaplinowi. Lepiej żeby się nie zapalił, bo był tak naładowany procentami, że pewnie sam by się zmienił w pochodnię. Ach, potrzebował kostek na ślepy los:
1,4- Ruchard nadepnął na rozwiązane sznurowadło swojego buta i gruchnął na ziemię przygryzając sobie język. Wiadro zleciało mu na głowę, fundując mężczyźnie zimny prysznic.
2,6- Ruchard zderzył się czołowo z biadoląca Emmą. Oboje sa mokrzy i mają guza na głowie.
3,5- Ruchard tak się ochoczo rozpędził, że nie zauważył niewielkiego kamyka leżącego na ziemi. Potknął się o niego wypuszczając wiadro z rąk. Na szczęście nie wyrżnął o ziemię tak od razu. Gorący szewc próbując uchronić się przed upadkiem wsadził nogę w wiadro, które jeszcze przed chwilą dzielnie dzierżył w rękach.