Francesca siedziała ze skrzyżowanymi rękoma, wpatrując się w sąd, gdy ten ogłaszał wyrok na Hawtona, a później nawet się nie ruszyła, gdy ława znowu zaczęła prowadzić obrady. Shane'a skarzą pewnie ostatniego. Westchnęła wywracając oczami. Była wściekła na tego mężczyznę. Jak można być tak okrutnym? Jak można znęcać się nad ludźmi? Swoją drogą dobrze, że nie wiedziała, że to Belasco kazał odciąć pannie Lockwood język, bo nie zachowałaby po niej tak dobrej pamięci. A tak na zawsze będzie jej się widział jako ojciec, który obraca swoją córkę w tańcu na przepięknym balu. I gdzieś tam głęboko wierzyła w to, że ją kochał. I pokochał Klarę. Może mała kiedyś odwiedzi grób swojego dziadka.
Spojrzała się w bok, widząc, że w rząd krzeseł, w którym siedziała wszedł Winfred. Popatrzyła się na niego mętnym wzrokiem. Słysząc pytanie westchnęła i pokręciła głową.
-Jak ja mam się czuć... Kolejne dziecko zmarło w tym przeklętym mieście...-zacisnęła usta i wręcz zezłoszczonym wzrokiem patrzyła się na krzesło przed sobą. Miała ochotę krzyczeć, wejść do kościoła i rzucać wazonami, żeby jej odpowiedział dlaczego zabiera niewinne istotki.