Na mównicę ponownie wszedł Oscar. Był w szoku po wyznaniach O'Dwyera, ale musiał się skupić. Na swoim własnym dobru.
- Wysoki Sądzie, na początek chciałbym się odnieść do podejrzeń pana Corneliusa Darcy’ego odnośnie moich podpisów w ocalałych księgach. Owszem, nie zaprzeczam, że podpisywałem się pod niektórymi dokumentami. Muszę jednak sprostować, że było to czysto służbowe – podpis był poświadczeniem wiarygodności, mojej i mojej pracy, jako upoważnionego pracownika.
Chciałbym także potwierdzić słowa pana Winfreda Manna, że o wszelakich powiązaniach mnie z miastem Old Whiskey i odwrotnie, pana Manna z transportem leków, dowiedzieliśmy się wzajemnie dopiero po spotkaniu w San Francisco.
Zamilkł na dłuższą chwilę. Wdech i wydech. Spokojnie, Oscarze. Tylko spokój mógł go uratować. To był niemały wysiłek, bo odkąd go aresztowali, żył przecież w najwyższym napięciu, w największym strachu i czarnowidztwie.
- Wysoki Sądzie... Wiem, jak mówią. Nikt nie jest bez winy. Ale moją jedyną winą było bycie uczciwym człowiekiem. Uczciwym i pokładającym wiarę w innych ludzi. Szczególnie ludzi takich, jak burmistrz Billy Hawton. Ufałem mu, to oczywiste. Ufałem mu, jako osobie obejmującej najwyższy urząd, dbającej o całe miasto. Wszyscy obywatele tak z pewnością postępowali. I ufałem mu, gdy poinformowałem go o błędach w księgach rachunkowych. Ufałem, że gdy powiedział, że zajmie się tą sprawą, składam ją we właściwe ręce. Najwłaściwsze! – zakrzyknął, wzbijając się chyba na wyżyny swej siły woli.
Znów chwila przerwy. Po kilku sekundach podjął temat.
- Nie zgłosiłem błędów, bo ufałem w pełni burmistrzowi, że podejmie stosowne kroki. Ja byłem tylko narzędziem. Ja tylko wskazałem problem. Przykro mi to mówić, ale burmistrz Hawton wykorzystał moje zaufanie… I nie tylko. Wykorzystał moją wnikliwość i uczciwość dla swoich własnych celów.
Odetchnął ciężko. Miał sucho w gardle.
- Burmistrz wykorzystał moje zaufanie – powtórzył. – Ale ja nie chciałbym i nie mógłbym zrobić czegoś takiego. We mnie zaufanie pokładała panna Pines. Panna Pines, której także w życiu nie było lekko. Ledwo kilka miesięcy temu została zdradzona przez własną matkę, przez matkę, która próbowała odebrać jej życie. Ta młoda kobieta została pozbawiona złudzeń. I na pewno nie było jej łatwo otworzyć się na kogoś, a tym bardziej – zaufać. A jednak zrobiła to. I nie wybaczyłbym sobie, gdybym ją zawiódł.
Nasz wyjazd, brak zgłoszenia tych zajść u szeryfa był kierowany moją o pannę Pines troską. Pozwolę sobie zacytować jeden z listów pana O’Dwyera do mnie…
Tu Oscar poprosił prokuratora o podanie mu pliku listów, z których wybrał właściwy.
- Panie Wright, w takim razie niech Pan będzie mi tak miły pomóc w jednym problemie. nie mogę się zdecydować którą część panny Heleny sprezentować Panu wkrótce. Stopę? Ucho? Głowę? A może woli Pan niespodziankę? Życzę Panu miłego zastanawiania się.
Spojrzał na sędziego, złożył list i oddał prokuratorowi.
- Panna Pines była w tym zupełnie niewinną ofiarą. Z troski o nią, ze strachu przed wyrządzeniem jej kolejnej krzywdy, udałem się na spotkanie z panem O’Dwyerem, które zakończyło się spaleniem biura… Jestem pewien, że miałem zginąć tamtej nocy. A może miało być inaczej. Może przeżyłem właśnie dlatego, by pomóc pannie Pines? Wyjechaliśmy w bezpieczne miejsce, by tam uspokoić się, odetchnąć, przemyśleć sytuację. By móc spojrzeć na to trzeźwo. Nie chcieliśmy nikomu szkodzić. Oboje jesteśmy tu ofiarami.
Oscar Wright skończył mówić i zastanowił się jeszcze chwilę. Po chwili jednak powiedział już tylko:
- Dziękuję za wysłuchanie.