- Przeżyjesz - sapnęła Sophie, po popiciu wódki sokiem. Szło się przyzwyczaić szybciej niż do whisky! To dopiero cholerstwo niedobre było. Niedobra była też Rodet, przynajmniej w mniemaniu Sophie. Jeśli miałaby ją do stolika zaprosić, to tylko po to, żeby napluć jej "przypadkowo" sokiem w twarz. Jak widać niechęć, która zrodziła się w niej podczas Święta Dziękczynienia, zamiast stopniowo zanikać, podsycała się z każdym dniem. Czyli jeśli o pannę Palin chodzi - był to standard.
- Tak, widziałam - zachlupotała wódką w butelce, by znów polać, a tym samym sugerując, że umówiła się z nim na wódkę. - A, nie mówiłam ci - wyszczerzyła się trochę zawadiacko i usiadła inaczej na ławce, która gniotła ją w tyłek. - Zaprosił mnie do restauracji, wiesz? - Wypiła swojego kielona, zapominając o toaście. Och, gdzie jej maniery? - Pamiętam, że dużo gadaliśmy, dużo piliśmy... A potem obudziłam się u siebie - potarła skroń. Też chciała się o kogoś zapytać, jednak na razie się powstrzymała. Może gdyby się rozejrzała i uważniej przyjrzała ludziom na placu zauważyłaby Audrey z Alice i Benem? Gdyby ją zapytać, wolałaby samą Audrey bez pakietu rodzinnego, ale nie można mieć wszystkiego, prawda?